Okazało się, że to dzwonił Justin. Najzwyczajniej martwił się o mnie. Na początki naszej rozmowy miał do mnie jakieś wyrzuty, ale w końcu odpuścił. Rozmawialiśmy dobre pół godziny, aż on nie stwierdził, żr musi jechać na spotkanie z kimś ważnym. Rozłączyłam się i spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Była godzina 22:12. Położyłam się do łóżka. Zaczęłam dużo myśleć, aż złapało mnie znużenie i zasnęłam.
Następnego ranka obudził mnie deszcz, który wybijał jakiś bliżej nieokreślony rytm o parapet.
- Cudowna pogoda - powiedziałam sama do siebie i wstałam.
Podeszłam do szafy i wyjęłam z niej granatowe spodnie i białą bufiastą koszulę z długim rękawem. Poszłam do łazienki. Tam wzięłam szybki orzeźwiający prysznic, wysuszyłam swoje długie włosy, które się poskręcały i próbowałam jak każdego ranka ogarnąć swoją twarz. Po tym wszystkim wzięłam telefon z pokoju i portfel. Zeszłam na dół do kuchni. Z lodówki wyciągnęłam mleko, a z szafki obok płatki. Wyciągnęłam jeszcze miskę i łyżkę. Nalałam zimnego mleka i dosypałam płatków. Za dziesięć minut już ich nie było. Odstawiłam naczynie do zlewu i poszłam założyć swoje trampki. Postanowiłam się przejść po mieście. Włożyłam portfel i telefon do małej torebki. Wyszłam na zewnątrz i zakluczyłam drzwi. Następnie klucze wylądowały w mojej torebce. Zaczęłam wędrować bez celu przypominając sobie dzieciństwo. Chodziłam tak bez celu, aż nogi ponosiły mnie do parku. Znajdowała się tam od groma drzew. Podeszłam do tego drzewa z któregoś kiedyś spadłam i złamałam rękę. Jak byłam mała to za bardzo szalałam, ale chyba jak każde inne dziecko. Weszłam na jedną z jego rozłożystych gałęzi i zaczęłam machać nogami. Poczułam się jak 7 letnie dziecko, które nie miało zmartwień, ani też żadnych problemów. Przechodnie krzywo się na mnie gapili, ale nie przeszkadzało mi to. Zamknęłam oczy i zaczęłam coraz bardziej wymachiwać nogami. W pewnym momencie nie utrzymałam równowagi i już zaraz leżałam na ziemi.
- Boże nic ci nie jest? - zapytał jakiś chłopak.
- Nie - odpowiedziałam - to znaczy tak. Nie to znaczy nie - nie mogłam się wysłowić.
- Choć - złapał mnie za dłonie i pociągnął tak aż stanęłam na własne nogi. Podniosłam twarz i zobaczyłam, że był to nie kto inny jak Nialler.
- Samantha? - spytał chłopak z nutką nadziei.
- Mmmmm, eeeee... - zacięłam się na chwilę. Nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć. Nigdy nie potrafiłam przy nim kłamać.- Tak. - powiedziałam uśmiechając się.
- Samantha Joyce? - powtórzył pytanie wpatrując się prosto w moje oczy.
- Tak to ja. - odpowiedziałam. Nie wiem dlaczego, ale jakaś cząstka mnie chciała uciec stąd i się nigdy nie pojawić tutaj znowu.
- Pamiętasz mnie? - zapytał znowu.
- Nie - odpowiedziałam mając nadzieję, że nie zauważy tego iż skłamałam.
Chłopak uśmiechnął się pod nosem.
- Widzę, że kłamiesz Sami. Za dobrze cię znam.
- Dobra, znam cię. Koniec przesłuchania? - spytałam zakładając rękę na rękę.
- Tak to moja Sam - powiedział i bez słowa mnie przytulił. - Tęskniłem za tobą. - wyszeptał mi do ucha.
Mi w oczach stanęły świeczki.
- Nie Niall, ty nie tęskniłeś, bo jakbyś tęsknił to byś się spróbował skontaktować w jakikolwiek sposób. Robiłeś to tylko przez kilka miesięcy po śmierci moich rodziców. Potem, zapomniałeś. - odpowiedziałam odpychając go lekko od siebie. - Przepraszam, ale nie mogę. - spojrzałam na niego ostatni raz smutnymi oczami i stamtąd uciekłam.
*
Długą miałam przerwę nie ma co. Środek tego rozdziału jest do niczego, bo nie mogłam się skupić przez mojego brata. Przepraszam. xx
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz